Mono-Szekspir

| 15 gru 2017  20:34 | Brak komentarzy

Spotkanie w Toruniu, od lewej: Szymon Spichalski, Piotr Kondrat, Wiesław Geras i Tomasz Miłkowski – fot. Kasia Geras

I znowu mamy pokój w naszej Anglii.
Miecze do pochew, zbroje do lamusa.
Rycerze miast na polach bitew
po damskich garderobach hasają.
Lecz że natura łask mi poskąpiła,
postanowiłem zostać [to następował jadowity śmiech] łajdakiem!

Tak rozpocząłem spotkanie o współczesnych monodramach szekspirowskich podczas festiwalu w Toruniu, cytując z pamięci (zawodnej!, więc cytat nie jest dokładny, ale oddaje ducha przekładu) fragment monologu otwierającego szekspirowskiego „Ryszarda III” w opracowaniu Jacka Woszczerowicza. Ku zaskoczeniu zgromadzonych schowałem się za występem muru, a potem wychynąłem i ruszyłem z monologiem…

Taka teatralizacja rozmowy wydała mi się na miejscu, zwłaszcza że znajdowaliśmy się w salce konferencyjnej toruńskiego Teatru „Baj”, a więc przybytku Melpomeny. Wątpliwości jednak mogło budzić zacytowanie tego akurat fragmentu z Szekspira, żadna bowiem praca historyczna o polskim teatrze ostatnich lat stu nie uwzględnia monologu Ryszarda jako monodramu. Monologu tego nie przypomniał nawet najlepszy znawca monodramu szekspirowskiego (nie tylko) w Polsce, profesor Andrzej Żurowski. To on przecież w wydanym dziesięć lat temu eseju „Sam z Szekspirem na scenie” pracowicie zestawił i poddał analizie wszystkie próby mocowania się indywidualistów z tekstami Szekspira.

Wspomniana książka zaś stała się zaczynem całej serii opracowań związanych z dorobkiem polskiego teatru jednego aktora, osobliwie zaś tej jego części, którą animował przez lata niestrudzenie Wiesław Geras, dyrektor festiwali we Wrocławiu, Toruniu, a także w Helu, i siewca tej idei nawet poza granicami Polski. W Toruniu zresztą, podczas 32. Spotkań Teatrów Jednego Aktora, które odbywały się niedawno (od 24. do 26. listopada 2017) pod artystycznym zarządem Gerasa, odbyła się także promocja najnowszej książki z serii „Czarna Książeczka z Hamletem), monografii Szymona Spichalskiego „Szekspir? Jaki Szekspir. Monodramy Piotra Kondrata”. Obaj panowie obecni byli podczas spotkania, które rozpocząłem przytoczonym już cytatem.

Pewnie sam Woszczerowicz byłby zdziwiony, gdyby się dowiedział, że zrealizował mimi-monodram. Zapewne nie to było jego intencją. Prezentował bowiem fragmenty projektowanego przez siebie spektaklu po to, aby przełamać administracyjną i polityczną niechęć do tego dramatu (a był to rok 1956 i 1957), pachnącego nazbyt gorąco w czasach gorących, przewalających protestów, powstania węgierskiego, wydarzeń poznańskich i mgliście rysującej się przyszłości. Ten Ryszard za bardzo kogoś przypominał. Tak czy owak, sceny, które Woszczer prezentował, były złożone z kilku sytuacji z udziałem innych aktorów (scena miłosna z Lady Anną, którą grała młodziutka Krystyna Brylówna) i z jego wielkiego monologu, który nazywam pierwszym nowoczesnym monodramem szekspirowskim.

Mogę tu zresztą przywołać na świadka nie byle kogo, bo samego Jana Kotta, autora sławnych a przełomowych „Szkiców szekspirowskich”, w których znaleźć można sugestywny opis walki Woszczera o wejście na dużą scenę i opis tego, co się zdarzyło, kiedy na tej scenie się znalazł. Oto jak Kott relacjonowal występ Woszczerowicza ze szkicami scen z „Ryszarda”:

„(…) w warszawskim Domu Kultury na Elektoralnej Woszczerowicz z grupką młodych aktorów z „Ateneum” odegrał, nie, pokazał kilka scen z „Ryszarda III”. Sala była nabita publicznością, mała wysepka estrady niemal tonęła w tłumie. Światła były zwykłe, żadnych rekwizytów. Woszczerowicz zrzucił marynarkę, był w czarnym, grubym golfie sięgającym pod brodę. Lewy rękaw podwinął, opadł kikut ręki. Na wskazującym palcu prawej dłoni miał wielki pierścień. Nic więcej. Brylówna grała Lady Annę. Była w zwykłej sukience. Człowiek w czarnym swetrze zamordował jej ojca i męża. Teraz żądał, żeby poszła z nim spać. Czarny sweter zakrywający część brody podobny był do pancerza. Ale czy potrzebny jest pancerz, żeby mordować? Takiego Szekspira nie widziałem nigdy przedtem. Tak gęstego Szekspira. Od tego czasu czekałem na „Ryszarda” z Woszczerowiczem”.

Nie czekał na próżno. Wkrótce doszło do premiery (1960) w warszawskim „Ateneum” i wtedy Woszczerowicz ukazał się ponownie w swoim „monodramie”, bo od monodramu, tego samego co na Elektoralnej rozpoczynało się to przedstawienie. Relacjonuje Kott:
„Przeszedł szybko pierwsze parę kroków, lekko powłócząc nogą. Stanął. Zaczął się śmiać. Mówi, że skończyła się wojna, że nastał pokój, że można odłożyć wyszczerbiony miecz. Z góry spadają kraty. Jedna, druga, potem trzecia, potem czwarta. Ryszard mówi do siebie, nie do nas. Śmieje się znowu, z siebie, nie – z nas. Ma szeroką twarz, zmierzwione włosy, jest w brudnej, potarganej opończy. Tak Woszczer mógłby zacząć rolę Sganarela; w tej samej masce, od tego samego tonu, od tego samego śmiechu. Rozkraczył się, zwisa mu kikut lewej ręki”.
To było wielkie przedstawienie. Jeden z najważniejszych Szekspirów w dziejach polskiego teatru. Kreacja Woszczera promieniowała, rodziła naśladownictwa, ale i zachęcała do mierzenia się w sposób odkrywczy z materią dzieła Szekspira. Nikt tego nie zbadał dokładnie, ale nietrudno zauważyć, że wiele późniejszych inscenizacji i powstałych monodramów szekspirowskich inspirację czerpało z tego wielkiego spektaklu.

Oddziałały też dekoracje Wojciecha Siecińskiego – owe kraty, o których pisze Kott. Czarne, ponure, więzienne, sprawiające wrażenie ciężkich, kutych zapór nie do przebicia. W rzeczywistości były lekkie, wykonane z cienkiego drewna, chropawego, pomalowane na czarno, ale w mroku sceny olbrzymiały i nabierały wagi. Podobnie jak wiszący nad sceną podest, raz służący do spaceru Ryszarda z Biblią, kiedy udaje pobożnisia, a potem służący duchom jego pomordowanych krewnych i przeciwników, kiedy nachodzą go nocne zmory przed ostatnia bitwą.
Mroczna aura tego spektaklu, ascetyczna surowość i opętańcze rozpasanie namiętności to otwarta puszka Pandory, z której wypełzły wszystkie występki i strachy świata. To zagrać!

Tomasz Miłkowski

 

Facebooktwittermail

Komentarze

Pozostaw komentarz: