Granica
Tomasz Miłkowski | 24 maja 2017 14:11 | Brak komentarzy
Można potraktować ten spektakl (Come Together w Teatrze Studio) jako żart. Ale można też jako test-pytanie, które stawia reżyser: czy granica między sceną i widownią jest przekraczalna? Doświadczenie współczesnego teatru podpowiada, że i owszem. Ile to takich przedstawień, w których widz jest wciągany, czasem na siłę, do wnętrza przedstawienia? I to nie tylko w widowisku estradowym, które żywi się często gęsto ośmieszaniem widza wystawionego nagle na pokaz. Ale jeśli widz ma podejmować świadomie decyzję uczestnictwa, to jakie mianowicie warunki muszą być spełnione? I czy uczestnictwo polega na fizycznej obecności na scenie (cokolwiek nią jeszcze jest)? Tak czy owak, wcale to poważne jak na żart pytania. Pewnie ważne dla teatru, ale czy dla widza?
Sęk w tym, że spektakl to nie esej, a w teatrze, jak powiada Dyrektor w „Fauście”, liczy się: „żeby zwłaszcza było na co patrzeć! Bo ludzie głównie chcą zobaczyć coś w teatrze”. Z tym jednak reżyser ma kłopoty. Po świetnym prologu, wygłoszonym przez inspicjentkę Olgę Karoń, zawierającym swoisty „regulamin oglądania” spektaklu (za żadne skarby świata nie wolno widzom wchodzić na scenę – tak zaleca regulamin pod groźbą wykluczenia z widowni), i pierwszych sekwencjach, w których wykonawcy zachęcają widzów do wejścia na scenę (czego wspomniany regulamin surowo zabrania), rzecz się zaczyna rozłazić. Przedstawienie traci wigor, którego nie ratuje nawet rychła przerwa z poczęstunkiem dla widzów (kawa, woda, ciasteczka).
Scena zostaje odgrodzona wtedy przez obsługę taśmą, jak to bywa po wypadku drogowym, choć prawdę mówiąc, prawie nic na nie ma – jedynie ekran, teraz z wyświetlanym napisem: „Przerwa”, i obok wyświetlone na tylnej ścianie ostrzeżenie, żeby na scenę nie wchodzić. Z boku leży klawiatura pianina elektrycznego, poza tym przechadzają się aktorzy. Jest jeszcze jasna wykładzina na całej powierzchni gry i to wszystko. Gdzie ta magia?
Po przerwie jedynie Lena Frankiewicz w popisowym pokazie rozpaczy á la Stanisławski zdoła wyrwać widownię z odrętwienia, a na koniec czeka nas jeszcze brawurowy finał. Na czym polega – nie napiszę, aby nie zepsuć wrażenia tym, którzy spektaklu-performansu Wojtka Ziemilskiego jeszcze nie widzieli.
Tak więc, jeśli mamy do czynienia z żartem, to jednak niemrawym, a jeśli z poważnym performansem o relacji scena-widownia, to zbyt wątłym intelektualnie (reżyser nadrabia ten niedostatek esejem zamieszczonym w teatralnym programie). Żywe pozostaje tylko pytanie, co się dzieje na tej osobliwej granicy przejścia między widownią a sceną. Zwłaszcza wtedy kiedy tej wyraźniej granicy nie ma.
Tomasz Miłkowski
COME TOGETHER, tekst i reżyseria Wojtek Ziemilski, scenografia i kostiumy Wojciech Pustoła, choreografia Maria Stokłosa, muzyka Sean Palmer, światło Michał Głaszczka, teatr galeria Studio, Malarnia, premiera 24 lutego 2017
22 maja 2017
Komentarze
Pozostaw komentarz: